Sunday, December 26, 2010

Boxing Day, czyli elitarny sport ekstremalny

Nadchodzi Boxing Day. W Polsce nazywa się to zwyczajnie: „drugie święto”. W Kanadzie natomiast tak oto dziwnie. Dziwnie, bo jak uczyliśmy się o tym na angielskim w liceum, to profesorka tłumaczyła, że chodzi o otwieranie pudeł, tzn. prezentów gwiazdkowych. W tradycji północnoamerykańskiej ludziska wręczają je sobie 25 grudnia. I ja tak myślałem, dopóki nie znalazłem się w rzeczonej części świata. Ludzie, nie uwierzycie w jakim błędzie można żyć przez lata! Tu wcale nie chodzi o prezenty, tylko o zakupy! Gdyby świat zależał ode mnie, to nie wiem jak, ale zniósłbym je całkowicie, ponieważ ich nienawidzę. Jednakże 26 grudnia, czyli w Boxing Day, sklepy – głównie z elektroniką - obniżają ceny o połowę, albo więcej. Dzięki temu my, Polacy, przypomnieć możemy sobie sceny prosto z ojczyzny, z czasów gdy rządził nią Wielki Brat. Dla tych co nie pamiętają: mniej więcej tak wyglądały codzienne zakupy żywnościowe i inne, czynione przez naszych Rodziców czy Dziadków za komuny.

I mnie zdarzyło się uczestniczyć w Boxing Dayu. Za sprawą brata, który chciał sobie kupić płytę ulubionego wykonawcy, a ja – o naiwności ludzka! - nagrywarkę CD za połowę ceny. Był rok 2000.

Pobudka musiała nastąpić o nieludzkiej porze: 6.30 rano. Coś tam na śniadanie i do samochodu. Po kwadransie jesteśmy pod sklepem. Jest dopiero siódma, ale kolejka wygląda jakby uformowała się już w nocy. W nocy dwie noce wcześniej. Wchodzimy do "mallu" i siadamy pod ścianą. Bratu towarzyszy kolega, więc rozmowa bardzo ciekawie urozmaica nam czekanie. O ósmej następuje upragniona chwila. Pracownicy sklepu odryglowują wrota i oto, tak długo wysiedziana czułymi pośladkami na twardej i zimnej posadzce, tania przestrzeń z elektronicznym dobrem, staje przed nami otworem! Jesteśmy daleko w drugiej połowie kolejki i mamy dobry widok na otwierające się drzwi:

Oto czołówka zrywa się do biegu! Najlepszy start maja reprezentanci Orientu. Wiadomo: na ryżu chowani. Lekkość, zwinność, gracja i niespożyta energia wręcz biją z ich ruchów. Za nimi długo nikt i następnie ekipa Bliskiego Wschodu. Ich turbany zdają się powiewać w rytm coraz szybciej klaszczących o posadzkę sandałów. Wszyscy podążają w kierunku upragnionych półek z drukarkami, monitorami, komputerami, telewizorami, płytami, telefonami, skanerami, akcesoriami. Myślę, że nawet papierowi toaletowemu nie uszłoby – przepraszam – na sucho.

Święci Piotrowie, odziani w firmowe koszulki pracowników sklepu, którzy otworzyli one wrota raju, coś krzyczą. W ogólnych odgłosach chaosu, daje się słyszeć ich wołanie „Relax! Relax!”. Jeden wielki LOL: wszyscy odbierają to jako doping do jeszcze wydajniejszej walki! Przecież taka okazja zdarza się tylko raz w roku.


Przypomina mi to pierwszą i szczęśliwie jedną z niewielu w mym życiu wycieczkę do kasyna. Było to w 1999 roku w Montrealu, na wyspie Notre Dame. W tym samym miejscu, w którym dziewięć lat później Robert Kubica, Wielki Polak, który koleją rzeczy został pracownikiem największego objazdowego cyrku świata, czyli Formuły 1, odniósł swe pierwsze, historyczne zwycięstwo. W tymże kasynie ludzie zachowują się podobnie: opętani obłędem wrzeszczą, dajmy na to, na elektryczne figurki koni ujeżdżane przez malutkich, plastikowych jeźdźców, aby jechały szybciej.

Podobno w Stanach jest jeszcze ciekawiej. Tam jak wiadomo jest taniej. Tam mieszkańcy Kanady rezerwują miejsca w hotelach na parę tygodni wcześniej, tylko po to, aby uczestniczyć w Boxing Dayu. Jedna z uczestniczek tego amerykańsko-kanadyjskiego sportu, zapytana przez dziennikarza czy rzeczywiście oszczędza na tym istotną kwotę, odpowiedziała, że w zasadzie to wychodzi bez różnicy, ale liczy się adrenalina, którą wyzwala jej organizm w starciu z innymi, żądnymi zwycięstwa tekstylno-elektronicznymi drapieżnikami.

Nie pamiętam, jaka nacja wygrała wyścig, którego byłem bezpośrednim świadkiem z bratem i jego kolegą. Pamiętam tylko, że ze zgrozą przyglądaliśmy się wymiecionym półkom i zdziesiątkowanym, a nawet zniszczonym gadżetom, których nie tknąłbym za dopłatą. Przypomniało mi to beztroski czas, gdy jako mały brzdąc, towarzyszyłem babci w kolejce do spożywczego. Krótko po otwarciu drzwi, ktoś zakrzyknął: „Szynkę rzucają!” Dalej było niemiło.

Drogi Rodaku! Myślisz, że tylko w Polsce rzeczywistość przerosła kabaret? Nic bardziej mylnego. Podróże kształcą! :)

Sunday, August 29, 2010

Edyta Bartosiewicz

Pamiętam sprzed lat taką opowieść usłyszaną od kolegi. Opowiadał o swoich kumplach, którzy byli na spędzie z cyklu Dni Miasta lub czymś w tym rodzaju. W ogródku piwnym nie było wolnych stolików, więc przysiedli się do niepozornej, drobnej dziewczyny. Siedziała sama z butelką baśniowego napoju bogów. W czapce bejsbolowej, spod której wymykały się blond kosmyki wyglądała bardzo ładnie i zwyczajnie jednocześnie. W dodatku okazała się całkiem sympatyczna. Wywiązała się miła rozmowa.
- Pardon, ja cię skądś znam – Odważył się w końcu jeden z nich – Tylko nie mogę sobie przypomnieć skąd…
Dziewczyna uśmiechnęła się i chcąc pomóc biedakowi odświeżyć pamięć, podpowiedziała:
- Pamiętasz kto dzisiaj występuje?
- No tak: IRA, Wilki, Edyta Bar… - tu urwał, spojrzał jeszcze raz na dziewczynę i oczy mu się powiększyły. Znacznie powiększyły.
- Ale to nie jesteś ty?!

To był 95 czy 96 rok. Edyta Bartosiewicz była wówczas u szczytu popularności. A wtedy na popularność trzeba było sobie zasłużyć. Wkrótce potem zniknęła ze sceny i z mediów. Mało kto wiedział co się z nią działo. Aż do wczoraj. 28 sierpnia, podczas Warsaw Orange Festival, Edyta dała swój pierwszy od dawna koncert. Jeśli nie liczyć pojedynczego występu w duecie z Krzysztofem Krawczykiem w 2003 roku, Edyty nie było całe dwanaście lat.

Fajnie, że wróciłaś! Jest też inna znana Edyta, która kiedyś robiła fajne rzeczy, ale ostatnio rozmieniła swój talent na drobne i obecnie znana jest bardziej jako Edzia. Także nawet nie będziecie się ludziom mylić. Powodzenia!


Wednesday, August 18, 2010

Sto zlotów na stulecie

„Harcerz w każdym widzi bliźniego, a za brata uważa każdego innego harcerza”. Tak brzmi czwarty z dziesięciu punktów Prawa Harcerskiego, które każdy kandydat na harcerza musi pamiętać, rozumieć i starać się przestrzegać w życiu codziennym. W tym roku obchodzimy stulecie polskiego ruchu skautowego, czyli harcerstwa (w Polonii z podziwu godną regularnością mylone ze stuleciem ZHP). Taki jubileusz jest najlepszą nagrodą dla każdego harcerza i instruktora za wykonaną pracę. Jednak sposób, w jaki jest obchodzony, przyprawia o opad rąk. Każda z największych organizacji harcerskich organizuje swój własny, oddzielny zlot, zamiast obchodzić tę jedyną w życiu rocznicę razem. To zmusza do zastanowienia się choćby przez chwilę: jaki i czy w ogóle jest tego sens?

W 1907 roku, generał armii brytyjskiej Robert Stephenson Smyth Baden-Powell (którego niedawno w ramach dziennikarskiego sezonu ogórkowego próbowano obwołać zbrodniarzem wojennym), zorganizował pierwszy obóz skautowy. Rok później wydał książkę „Scouting for Boys”. Kolejny rok później książkę tę przetłumaczył na język polski Andrzej Małkowski, prężny społecznik i działacz. W 1910 roku, w nieistniejącej oficjalnie Polsce, z inicjatywy Małkowskiego powstały pierwsze zastępy harcerskie. Triumfował szczery zapał, prostota i wiara w sukces. Trudna sytuacja polityczna dodatkowo motywowała do zrobienia czegoś na rzecz nękanej ojczyzny. Tymczasem minął wiek. Dzisiaj Polska od dawna ma swoje stałe miejsce na mapie, jest wolna, demokratyczna i jako tako się rozwija. Harcerstwo natomiast swoimi podziałami przypomina Polskę sprzed stu lat. Z tym że jeszcze istnieje.

Jedne z największych organizacji harcerskich to: Związek Harcerstwa Polskiego, Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej i Związek Harcerstwa Polskiego Poza Granicami Kraju, zrzeszający harcerzy na obczyźnie. Z jakich właściwie powodów niektóre z tych organizacji żywią do siebie niechęć? To pytanie zadaje sobie każdy człowiek mający choć odrobinę dystansu. Do dziś nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Mówi się, że kiedy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Jednak nie tutaj, albowiem są to organizacje niedochodowe. Pewne jest jedno i należy to wyraźnie podkreślić: organizacje nie lubią się na poziomie władz. Do dzieci te podziały nie docierają, a i młodzi instruktorzy przeważnie starają się nauczyć swych podopiecznych szacunku i tolerancji, mimo kilku niechlubnych wyjątków. Najbardziej znany konflikt zaistniał w latach ‘90 między ZHR a ZHP. Jedni mieli drugich za „komuchów”, a drudzy pierwszych za „świętszych od Papieża”. Oczywiście ZHP od dawna nie jest już instrumentem propagandowym ś.p. minionego ustroju, tak jak dzisiejszy ZHR nie jest już związkiem tak skrajnie religijnym jak dwadzieścia lat temu, gdy powstawał. Niestety, dawny absurd zakorzenił się dość głęboko w ludzkich umysłach i obija się tam do dziś.

Niedawno konflikt ZHP vs ZHR w Polsce nasilił się. 1 marca 2004 r. ZHP zastrzegł w Urzędzie Patentowym m.in. wzór Krzyża Harcerskiego. Motywowano to chęcią uchronienia znaku KH przed wykorzystaniem w celach komercyjnych i niezgodnych z harcerskimi ideałami (przykładowo – znając pomysłowość polskich przedsiębiorców - jako emblematu na wódce „Harcerskiej”, czy dostępnym na każdą kieszeń winie „Druh”) oraz faktem, że Krzyż Harcerski jest odznaką organizacyjną ZHP, począwszy od powstania związku, czyli od roku 1918. Ze strony tej organizacji padło zapewnienie, poparte oficjalnymi dokumentami, że związek nie będzie ograniczał innych organizacji harcerskich w używaniu krzyża. ZHR twierdził natomiast, że krzyż jest spuścizną ruchu harcerskiego, nie może mieć jednego właściciela i nikt nie będzie im robił łaski udzielając zezwoleń na użytkowanie. Nieoficjalnie dowiedziałem się kilka miesięcy temu, że sprawa jest w sądzie i dopóki się nie wyjaśni, cyt.: „ze strony ZHR nie ma o czym rozmawiać w kwestii wspólnego uczestnictwa w Zlocie Stulecia w Krakowie”. No i się wyjaśniła: 8 czerwca 2010 r. Kolegium Orzekające Urzędu Patentowego RP w Warszawie unieważniło rejestrację znaku towarowego "Czuwaj", w tym symbolu Krzyża Harcerskiego. Czy teraz ZHP i ZHR będą miały o czym ze sobą rozmawiać? Nawiasem mówiąc, niedawne i bardzo ochoczo nagłaśniane przez media wydarzenia w Polsce pokazują, że harcerze nie mają ostatnio szczęścia do krzyży.

W Kanadzie sytuacja ma się właściwie tak samo. Z ZHPpgk zaliczyłem trzy wspólne lata. Niedługo po wstąpieniu odkryłem także „emigracyjne ZHR” (pełna nazwa: Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej w Kanadzie. Działa on w Toronto i okolicach, jest niezależny od polskiego ZHR), i że…. Tak! ZHPpgk nie lubi ZHRwK! Z tym że bez wzajemności. ZHPpgk jest organizacją bardzo specyficzną. Powstała rok po wojnie. Według przekonania swych władz, ZHPpgk jest jedynym słusznym harcerstwem, kultywującym tradycje przedwojennego ZHP, a także – jak twierdzą – jedyną organizacją harcerską posiadającą ciągłość istnienia od 1918 r. Dokumenty niekoniecznie potwierdzają tę wyłączność, ale najistotniejsze jest to, iż organizacja ta zdaje się wytrwale nie zauważać, że komunizm, a tym bardziej wojna dawno się skończyły, i do dzisiaj nie zdążyła wyjść z leśnych ostępów. W swym zagorzałym kulcie polskości sprawia wrażenie (a właściwie jest) totalnie odciętej od Polski i od informacji jak wygląda tam harcerstwo A.D. 2010. Nawet naczelnictwo ZHPpgk po dziś dzień znajduje się w… Londynie (nie Lądek Zdrój, tylko miasto w Anglii). Już po kilku miesiącach mojej służby doszedłem do wniosku, że ZHPpgk może i jest organizacją harcerską, ale bardziej jako skansen, w którym zatrzymał się czas.

Przy ogniskach od lat tłucze się te same przyśpiewki i pląsy. Nierzadko pochodzą one z gromad zuchowych, ale niegdysiejszym zuchom z bujnym wąsem to nie przeszkadza. Nie ma tu także miejsca na drużyny specjalnościowe, których setki istnieją w Polsce, ponieważ wiąże się to ze zmianą umundurowania. Regulamin mundurowy ZHPpgk dopuszcza jedynie klasyczny, zielony mundur dla chłopców i szary dla dziewcząt. Nikt tu nie słyszał o drużynach lotniczych, jeździeckich, wojskowych, krótkofalarskich, szybowcowych, pożarniczych itp., itd. Owszem, istnieje w okolicach Toronto szczep o profilu żeglarskim, ale używa on umundurowania kanadyjskich skautów wodnych i to ten rodzaj mundurów jest przypisany polskim jednostkom wodnym. Dla kogoś, kto poważnie traktuje polską tradycję mundurową, wzbogaconą o doświadczenia wojenne i wojskowe, takie rozwiązanie nie wchodzi w rachubę.

Drużyny i hufce są jednopłciowe, co może było dobrym rozwiązaniem przed wojną, ale w XXI wieku jest tylko przeoczonym anachronizmem. Dzisiaj koedukacja jest wszędzie: w domu, w szkole, w pracy, w sklepie. W harcerstwie na obczyźnie ma ona jeszcze jedną zaletę: zwiększa liczebność jednostek, jako że z oczywistych względów polskiej młodzieży jest tu mniej niż w Polsce. Nic dziwnego, że energiczni instruktorzy z mnóstwem ciekawych pomysłów odchodzą w trosce o własną głowę, którą na pewno nie przebiją betonu. Z tego powodu powstają niezależne jednostki harcerskie, tak jak stało się to w przypadku ZHRwK, czy samodzielnego szczepu motorowodnego „Gryf” na terenie Montrealu.

Te pokrewne, niezależne organizacje traktowane są tutaj niechętnie, na zasadzie: „kto nie z nami, ten przeciwko nam”. Już sam przyjazd niezależnej jednostki do bazy obozowej na Kaszubach, zamiast być okazją do wymiany doświadczeń i poznania nowych ludzi, jest najczęściej dla „prawdziwych hacerzy” złem koniecznym. W Polsce zdarzają się oficjalnie pojedyncze przypadki spotkań i współpracy pomiędzy drużynami z różnych organizacji harcerskich. Organizacje te różnią się nieco metodyką lub sposobem pracy, ale spotykają się w celu przeprowadzenia wspólnych gier i harców, bo dostrzegają w tym korzyść dla swoich wychowanków. Tu natomiast w oficjalnych rozkazach zabrania się (!) organizowania wspólnych zajęć. Oczywiście komu nie zależy na awansach i nieskazitelnej opinii, ten nie zwraca uwagi na bzdurne przepisy i robi swoje. Tylko że takich ludzi jest mało. Natomiast codziennością są już takie „drobiazgi” jak niezapraszanie na międzyobozowe potańcówki, czy wspólne apele rozpoczynające Akcje Letnie. Harcerze z jednostek niezależnych są także dość pogardliwie traktowani podczas wspólnych ognisk na kaszubskim placu Millenium. Chociaż tutaj należy sprawiedliwie podkreślić duży sukces, polegający na samym akceptowaniu ich obecności. Czyżby dlatego, że ładnie to wygląda w oczach również tam obecnych dziesiątek rodziców harcerzy i mieszkańców Kaszub?

Będąc komendantem jednego z obozów kilka lat temu, jeszcze w ZHPpgk, podczas apelu inaugurującego Akcję Letnią w kaszubskiej kaplicy Pod Sosnami usłyszałem od zwierzchnika komendantów obozów: „Stańmy nieco dalej od ZHRwK ze względów politycznych”. I właśnie w tym tkwi problem. Zapomniał wół jak cielęciem był i politykę traktował jak zeszłoroczny śnieg. W miarę jak przybywało mu belek na pagonach, a lilijki na rękawie zmieniały kolory, zatracał się w niej, uważając że robi to dla dobra dzieci. A przecież to jest tylko harcerstwo. To są tylko dzieci. A Ty, amatorze wielkiej polityki w instruktorskim mundurze i z posiwiałymi włosami, jesteś tu dla nich, a nie odwrotnie. Bo gdyby nie było dzieci, nie byłoby też Ciebie.

Doczekanie i możliwość przeżycia setnej rocznicy działalności jakiejkolwiek organizacji czy ruchu to piękny moment. Tym bardziej w harcerstwie. Oznacza to, że jesteśmy potrzebni. Wartoby na te dwa tygodnie trwania zlotu stworzyć choćby pozory wspólnoty i sympatii…

Zlot Stulecia Harcerstwa organizowany przez ZHP odbył się w Krakowie, w sierpniu b.r. (otwarty dla członków innych, w tym niezależnych organizacji). ZHPpgk również obchodził tę jedyną w życiu rocznicę. Miesiąc wcześniej, na swoim zlocie w Zegrzu k. Warszawy. Jubileusz ten uczci oczywiście i polski ZHR – data i miejsce bliżej nieznane, nieoficjalnie mówi się o roku 2011.

Za osiem lat obchodzić będziemy stulecie Związku Harcerstwa Polskiego. Ciekawe ile organizacji będzie wówczas zabiegało o tytuł „prawdziwego ZHP” i organizowało jedynie słuszne zloty? I czy w ogóle którakolwiek tego doczeka?

Saturday, April 10, 2010

"Nikt cię nie broni Polsko" - 10 kwietnia 2010

To tytuł piosenki bieszczadzkiego zespołu punkowego, KSU. Kapela ta, obok wielu innych (m.in. Brygada Kryzys, Izrael, Moskwa, Tilt), jest legendą polskiego punka, który narodził się w Polsce w gorącym okresie przełomu lat 70 i 80. Ich twórczość opierała się i opiera na antysystemowym (czyli w ówczesnej Polsce antykomunistycznym) proteście, podobnie jak w przypadku ich wielkich poprzedników amerykańskich i brytyjskich, np. Sex Pistols. Trafiłem niedawno do ciekawego sklepu internetowego, gdzie kupiłem kilka polskich płyt i koszulek z tego nurtu. Wśród nich jest koszulka z logo KSU, konturem Polski i słowami wspomnianymi na początku. Pomyślałem, że kupię ją, bo zgadzam się z tymi słowami. Bo kto zajmuje się krajem, skoro wszystkich z czołówki politycznej absorbuje raczej blask mediów, przepychanki i udowadnianie czyja racja jest "najmojsza"?

W tym tygodniu przyszła w paczce razem z innymi koszulkami, płytami i książką. W czwartek dostałem awizo, że do odbioru jest w piątek po 13.00. Nie mogłem odebrać w piątek, bo kończę pracę dość późno. Pomyślałem, że super, w sobotę mam wolne i nacieszę się fantami do woli. Dziś, w sobotę odebrałem, ale już nie cieszę się tak jak mógłbym. I jakże inaczej brzmią słowa na koszulce, w świetle tego co dziś się stało. Inaczej, ale z równie uderzającą wymową. W totalnie innym kontekście, ale równie prawdziwie. Trochę minie zanim ją założę.


Dlaczego rządowy "Tupolew", przez którego awarie prezydent musiał latać często samolotami zastępczymi, i któremu raz podczas lotu zapalił się silnik, nie został już dawno odstawiony do muzeum? Tu-154 w PLL "LOT" wycofano z lotów rejsowych w 1993 r.

Dlaczego przy ustalaniu składu delegacji doszło do tak bezgranicznej beztroski i niemal wszystkie najważniejsze w państwie osoby z dziedziny polityki, obronności, historii i inteligencji znalazły się w jednym samolocie? I to w samolocie, który (patrz pkt. 1)?

Czy to ważne?

Sunday, April 4, 2010

Bajeczka dla emigrantów od emigrantów

"Ojczyzna jest tam, gdzie człowiekowi jest lepiej"
Taki slogan usłyszałem niedługo po przyjeździe do Kanady, czyli circa 13 lat temu, w ramach rozmów Polaków z Polakami o słuszności wyboru. Od czasu do czasu wpada mi też w oczy artykuł w polskiej prasie, analizujący powyższe zagadnienie. Tu również przeważa nowoczesne myślenie, iż ojczyzna jest tam, gdzie człowiek czuje się lepiej. Autorzy tych tekstów porywają się nawet na strasznie analityczne argumenty, np: Niemiec urodzony we wczesnych latach 40 w okolicach dzisiejszego Wrocławia, dzisiaj mieszka w Hamburgu. Gdzie jest jego ojczyzna? Oczywiście w dzisiejszych Niemczech. Ta teza nie podlega wątpliwościom, bo po pierwsze okolice Wrocławia na początku lat 40 należały do III Rzeszy, czyli ówczesnych Niemiec. Po drugie mając zaledwie kilka lat, człowiek ten przeprowadził się na zachód i wszystko co zdobył, miało miejsce właśnie tam. Po trzecie od zawsze był Niemcem. Tyle że podtytułowe zdanie używane jest przez bardzo wielu polskich emigrantów i na każdym kroku. Zrozumiałe, że ktoś się może pogniewać na Polskę do tego stopnia, że nawet gdyby wymyślono tam nowy rodzaj prochu, lub rewelacyjne lekarstwo na raka, to i tak Ameryka będzie mieć lepsze, bo... . Jego prawo i jego problem. Jeśli ktoś kocha Amerykę, Azję, Indie czy Antarktydę, to niech sobie tam żyje na zdrowie choćby dwieście lat. Z tym że jest to tylko jego kraj zamieszkania, ewentualnie jego dom, jeśli takowy stworzy.

Bo ojczyzna jest tam, gdzie się człowiek urodził. Nie zmieni tego żadna ustawa, a tym bardziej mity stwarzane przez emigrantów, nie wiem tylko w jakim celu. Aby łatwiej było im oszukiwać samych siebie?