Sunday, January 10, 2010

Pozytywne wibracje styczniowe: V finał WOŚP!

Ostry głos budzika sprawia, że wyskakuję z łóżka niczym na sprężynie. Już siódma. Szybki prysznic z zimnej wody, przygotowane poprzedniego wieczora śniadanie i mogę wychodzić. Idę dwa bloki dalej, gdzie ma czekać na mnie kolega z samochodem. Niedawno, podobnie jak ja, skończył osiemnaście lat i zrobił prawo jazdy. Dobrze, że rodzice pożyczyli mu na dzisiaj malucha. Na ósmą dojedziemy do budynku miejscowego hufca ZHP, gdzie już zbiera się cała, nie tylko harcerska, młodzież z całego miasta. Pod butami skrzypi symboliczna ilość śniegu, jaka co roku przysługuje naszemu krajowi. Pogoda dopisuje, chociaż promienie porannego słońca nie są w stanie konkurować ze szczypiącym policzki mrozem. To chyba jednak normalne zjawisko w pierwszym tygodniu stycznia. Nie zastanawiam się dlaczego musiałem wstać tak wcześnie i wychodzić na taki mróz, do tego w niedzielę. Wszak dziś jest ten dzień, na który czekałem cały rok. 5 stycznia 1997 roku. Piąty finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. W tej akcji biorę udział po raz trzeci. Co roku zbieramy coraz więcej pieniędzy, które idą na jeden cel: wyposażenie poszczególnych oddziałów w szpitalach dziecięcych w całej Polsce.

W hufcu witamy się ze znajomymi i z tymi, których jeszcze nie znamy. Dobieramy się w trzy-, lub czteroosobowe patrole i dostajemy indentyfikatory. Następnie zgłaszamy się po orkiestrowe puszki. Są plastikowe, zakręcane i zabezpieczone hufcowymi plombami. Pozostało tylko sprawdzić przypięty do klapy kożucha indentyfikator i w drogę! Ludzie są bardzo pozytywnie nastawieni do tej akcji. Wrzucają po złotówce, dwie, czasem trafi się nawet jakiś papierek. Każdego obdarowujemy czerwoną, orkiestrową naklejką w kształcie serca. Nieogolony osobnik w znoszonym palcie, czekający pod sklepem monopolowym na otwarcie, zachrypniętym głosem oznajmia, że właśnie miał kupić sobie śniadanie, ale dzisiaj jednak wrzuci nam. Wyjmuje dwuzłotówkę. Pamiętam go doskonale... Choć ze względu na dzień i porę ulice są pustawe, to jednak nasza puszka robi się coraz cięższa. Czas wracać do sztabu. Czeka tam na nas prosty posiłek w postaci kiełbasy, chleba i szklanki gorącej herbaty. Wszystko smakuje wybornie. Widać kolejne patrole wracające z porannej kwesty. Wszyscy zadowoleni dzielą się wrażeniami. Wygląda na to, że Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy nie tylko wspomaga dzieciaki, które urodziły się z mniejszym szczęściem, ale także łączy ludzi i daje im zadowolenie. Choćby i jednodniowe oderwanie się od codziennych trosk.

Po południu postanawiamy wykorzystać produkt rodzimej motoryzacji, czyli należący do rodziców Marka Fiat 126p. Udajemy się przy jego pomocy do pobliskiego kolejowego miasteczka Karsznice. Znajdujemy dobry punkt pod miejscowym kościołem. I tu znów spotykamy się z ludzką życzliwością. Starsza pani, spiesząca na południową mszę wygląda na zadowoloną z otrzymanego serduszka. Tak samo dwie dziewczyny, które na odchodnym radzą mi założyć czapkę w taki mróz. Nawet nie zauważyłem, że została w samochodzie. To kolejny fenomen WOŚP: przy dziesięciostopniowym mrozie chce się rozpiąć kurtkę, atmosfera jest bowiem tropikalna. Po raz kolejny wracamy do sztabu. Marek, zadowolony z przebiegu naszej zbiórki, demonstruje mi na pustym dworcowym parkingu swoje umiejętności wyprowadzania samochodu z poślizgu. Maluch nadaje się do tego jak żaden inny samochód. Przed budynkiem hufca, gdzie mieści się sztab, widzimy policyjny radiowóz. Wysiada z niego kilkoro wolontariuszy z pełnymi i równie ciężkimi jak nasza puszkami. Policja jest bowiem tego dnia jedną z wielu organizacji, które bezinteresownie nam pomagają. Dba o bezpieczeństwo młodych ludzi, chodzących po mieście z puszkami wypchanymi kasą. Takie czasy.

Koniec kwestowania o godzinie szesnastej nie oznacza wcale końca finału. Do niego jeszcze daleko! Trochę luzu i wieczorem wszyscy spotykamy się w sali widowiskowej miejscowego MDK-u. Za chwilę wystąpią tu młodzieżowe, amatorskie zespoły z naszego miasta. WOŚP jest bowiem zbudowana na muzyce rockowej. To nieodłączna jej część. Informacja na plakacie wiszącym na drzwiach: "Wjazd - 1 zł". Symboliczna opłata gwarantuje dużo widzów. Po imprezie wszyscy wolontariusze, organizatorzy i inni dobrzy ludzie gromadzą się w centrum miasta, gdzie wyślą "Światełko do nieba", co już tradycyjnie jest symbolicznym zakończeniem finału. Cały dzień można było wyczuć w powietrzu pozytywne wibracje, krążące po mieście. Po wszystkich miastach tego kraju. A dzisiaj już także daleko poza krajem.

Tak było trzynaście lat temu. Nieco spartańsko, ale radośnie. Dzisiaj WOŚP jest firmą na skalę już dawno ponadnarodową. Oprócz corocznych konkursów ofert w sprawie zakupu sprzętu, Orkiestra prowadzi także kilka programów medycznych na skalę krajową. Między innymi bada słuch u noworodków, prowadzi badania profilaktyczne, mające na celu zapobieganie retinopatii u wcześniaków i wyposaża dzieci do lat 10, chore na cukrzyce, w osobiste pompy insulinowe. Z początkami nowego stulecia magię finałów zaczęli odkrywać Polonusi. Przez niemal dziesięć ostatnich lat grały nie tylko największe skupiska polonijne, ale także np.: polscy żołnierze w Iraku i Afganistanie, czy - w tym roku - bazy arktyczne na obu biegunach. Finały WOŚP dają fenomenalne poczucie wspólnoty. Uczestnicząc w pierwszych finałach, jeszcze w Polsce, byłem zauroczony atmosferą. Serdecznością, jaką okazywali sobie wszyscy. To był motor, napędzający mnie w działaniu. Dopiero później, na drugi dzień docierało do mnie, że robiliśmy to dla potrzebujących dzieci i znów pomogliśmy. I znów dołożyliśmy swoją cegiełkę do wielkiej budowli.

Nie zrozumie tego nikt, kto w tym nie uczestniczył.

Siema!

No comments:

Post a Comment